czwartek, 9 lipca 2009

Indie pogodowe

Może noga mi się wygoiła, ale żebym tak mogła z niej do woli korzystać, to już niezupełnie. Miałam nadzieję, że kiedy nadejdzie lato, będę mogła jeździć do Rodziczków, którzy mieszkają w Barlinku i pławić się w wodnych odmętach,a  tu kicha:( Ani nad morze nie jedziemy, bo pogoda psia, ani nad jeziorko, bo to tylko katarem grozi, niczym innym. Kiedy rano wydaje się nam, że będzie piękny dzień, już po jakichś trzech godzinach okazuje się, że leje jak z cebra. Po chwili znowu jest słonko, ludzie z nadzieją patrzą w niebo i co? I grzmoty i błyskawice i inne grady. Jestem stworem niskocieśnieniowym i bardzo nie lubię takich wahań pogodowo-ciśnieniowych, bo boli mnie głowa od nich i nic mi się nie chce. A tak bym sobie zrobiła wyprawę pod tytułem nurkowanie na Mazurach! A chyba skończy się na tym, że zrobimy grilla pod zadaszeniem. No ale w sumie to może i lepiej - nie mamy na razie szans na wolne, więc przynajmniej cieszymy się, że rodziczkom mojego Mężiego roślinki w taką indyjską pogodę dobrze rosną na działce:)

niedziela, 7 czerwca 2009

Skręcenie nogi a zakręt w życiu

No i stało się - ostatnie urodziny z 2 z przodu już za mną. Nie obyło się co prawda bez "oboczności" w postaci osobników niezproszonych i niegrzecznych, jednak ogólnie biorąc było wspaniale! To naprawdę fantastyczne uczucie, że można liczyć na najbliższych, rodzinę, przyjaciół, że nie jestem sama. 

Jednak jedno małe wydarzenie spowodowało całą lawinę następnych. Podczad krótkiego spaceru do taksówki, gdyż imprezę organozowaliśmy na leśnej polanie przystosowanej do rozpalania ognisk, skręciłam nogę w kostce. Minęło już co prawda 7 dni, jednak boli nadal, jest lekko opuchnięta i troszkę posiniaczona. Z powodu niejakiego unieruchomienia zostałam cały tydzień w domu - a zatem mało ruchu, lodówka tuż obok i wszelakie plany dotyczące talii osy poszły sobie w świat.

A kiedy baba tyje, to wtedy się złości, jak się złości, to brzydnie, jak brzydnie, to beczy i pokażcie mi takiego, który by cos na to poradził... Już nawet internet nie daje mi pocieszenia i zapomnienia. Są co prawda fajne, dobre strony, ale ileż czasu można spędzać przed kompem? Pojechałam zatem do Rodziców, bo się stęskniłam, a poza tym chciałam chyba nabrać jakiegoś dystansu do siebie i świata. Mija już czwarty dzień i co prawda wytarzałam się na łonie rodziny, ale dystansu do samej siebie ni widu ni słychu. Chyba nie w tą ścieżkę skręciłam ostatnio w życiu i teraz muszę za to płacić.

wtorek, 19 maja 2009

Wzięłam się!

Wzięłam się w końcu za siebie. Kiedy siadłam dziś rano do komputera, by uczciwie popracować i - jak zwykle - zaczęłam robić wszystko oprócz tego, co powinnam, zaczęłam się zasstanawiać nad swoim życiem. Jest naprawdę dobre, spokojne, spotkałam Miłość Swojego Życia i na dodatek jestem Jego żoną, jestem zdrowa, mam rodzinę. A ja jedyne, na co mam ochotę, to nic. Takie wielkie NICO, bo lenistwo mam chyba w DNA. Jednak moje myśli nie podążyły tym razem zwykłym torem, czyli takim, że bez przesady, wszyscy czasem tak mają, ple ple ple. Ty razem pobiegły prawidłową ścieżką.

Wyobraziłam sobie mianowicie, że każdy mój dzień marnuję, że nie robię niczego dobrego, przez co tracę czas nie tylko swój, bo wszak istniejemy także dla innych. Pomyślałam też o tym, że wiecznie uskarżam się na narastające frustracje związane z wyglądem. A kto mi ten piękny wygląd zapewnia? No kto, jak nie ja sama? Niby nie jem wiele, ale kiedy babiszon dobiega trzydziechy i niegdy w życiu dupskiem nie ruszał, to trudno się dziwić, że oponka rośnie, a broda obwisa. 

Tak mnie wystraszyła perspektywa mnie jako istoty niepotrzebnej, pasożytniczej i na dodatek coraz większej, że zaczęłam działać. Ogarnęłam mieszkanko, zjadłam kiszoną kapustę zamiast góry mięsa i zaraz wychodzę do sklepu - na nogach!!!!! Niby blisko, ale jak znam siebie, to poszłabym innego dnia, kiedy Mężi mógłby mnie podrzucić. A tak, to wyjde i chociaż się trońkę dotlenię. Niewspomnę o tym, co jeszcze mam w planach, bo jak do tej pory, to na obiecankach się kończyło. Ale jestem mega dobrej myśli:)))

poniedziałek, 11 maja 2009

Piszę, bo muszę

Piszę, bo muszę. Muszę się wyżalić, zrzucić z siebie codzienne problemy, bo nie mam dziś do kogo ust otworzyć. Taki głupi dziś, wstrętny dzień, że nie mogę się już doczekać jego końca. Chciałabym gdzieś wyjechać, sama, samiuteńka. Poszwendać się po pustej nadmorskiej plaży, zapomnieć, że istnieje komórka i że ktoś sie może o mnie martwić. Chciałabym bardzo mieć dziś wszystkich w pewniej bardzo ciemnej części ciała. 

Szkoda tylko, że zostałam wyposażona w dość empatyczną duszę, wiecznie muszę się o kogoś, bądź też o coś martwić. Fakt, iż mój paskudny humor spowodowany jest między innymi tym, że zdyźdały mi się dziś z lekka plany zawodowe oraz negatywnie rozpatrzono moją reklamację rachunku telefonicznego. Spowodowało to napiętą sytuację w domu, moje próby zmiany tematu zostały pominięte milczeniem, więc zapiekłam się w sobie tak, że po raz pierwszy od bardzo dawna jest mi naprawdę gorąco. Podejrzewam, że ostro skoczyło mi ciśnienie, co u mnie się właściwie nie zdarza. Widać zaczyna mnie dopadać wiek mniej młodzieńczy, niż myślałam...

Tak mi się coś wydaje, że postaram się wyciągnąć dziś gdzieś przyjaciółkę, bo inaczej zwariuję, bądź wywołam w domu wielką awanturę, co również - podobnie jak ciśnienie - będzie ewenementem.

piątek, 8 maja 2009

Królowa Kiszona

Odkryłam tajemnicę wspaniałego samopoczucia, radości życiowej i optymizmu. Niby każdy może spróbować, ale nie każdy potrafi docenić. Byliśmy wczoraj z Husbim na małych zakupach i coś nas naszło na zakup kiszonej kapusty. A z racji tego, że jestem istotą do przesady przesadną, to jak się już do niej dosiadłam, zjadłam połowę wieczorem, ćwierć rano i ociupinka mi została na drugie śniadanko. Mężi początkowo równie jak ja zachwycony perspektywać spałaszowania dawno nie jedzonej pyszności, nagle zmienił zdanie i standardowo zdecydował się na chocapic. Nie powiem, bym była tym faktem nadmiernie zmartwiona, gdyż CAŁA porcja została dla mnie!

A największą radość sprawiła mi owa podniebienna rozkosz w postaci cudnej kapusty tym, że strajk oKUPAcyjny przeszedł mi, jak ręką odjął:) Jestem znowu śliczna, uśmiechnięta i z życia zadowolona bardzo, mam ochotę nawet umyć podłogę! Co więcej - może nawet wytrę kurze, choć do tego byłaby mi chyba potrzebna jeszcze jednak solidna porcja, a  w tym celu musiałabym już udać się do pobliskiego sklepu (a wolałabym z całą pewnością sklep internetowy). Hmmmm, ale wszak warto - tak, jak nektar i ambrozja przyczyniały się do nieśmiertelności i niezwykłej siły i urody greckich bogów, tak kiszona kapusta decyduje o tym w moim przypadku. No bo przecież żyję, więc uznajmy, że ta nieśmiertelność - przynajmniej na razie - występuje, siła i uroda powróciły, a uśmiech mi z buzi nie schodzi. Więc, jak mawia Agi - gitara! 

Fakt, iż radość, wielka radość opóźniła nieco wprowadzenie w życie nowej diety nie spowodował u mnie frustracji, wręcz przeciwnie. Uznałam, iż najpierw muszę się życiem porozkoszować, a potem będę narzucała sobie posty. Chwilo trwaj!

środa, 6 maja 2009

Jak mam z takim brzusiem żyć?

"Ojoj, ojoj, jak mam z takim żalem żyć, co mam robić, dokąd iść..." - taką piosenkę śpiewał mój Husbiszonek jako przedszkolak w przedtawieniu razem z całą gromadą kolegów i koleżanek. Mamy to w domu nagrane z starych dobrych czasów kaset wideo, przegraliśmy to sobie na kompka i od czasu do czasu oglądamy. No cudo! 

Ale ja o czym innym chciałam, a mianowicie o tym, że - parafrazując słowa owej słodkiej piosenki mogłabym zaśpiewać dziś "Jak mam z takim brzusiem żyć?" No zatkały mi się kiszki moje kochane i boli mnie jak cholibka:( To chyba wciąż jeszcze skutki weekendowego jedzenia rzeczy ciekawych, no ale ile można? Takie zaparcia to się jakimś obżartuchom chyba tylko zdarzają i takim ludzikom, co niezdrowo wciąż żyją, ale nie takiej warzywnolubnej istocie, jak ja! Daję sobie jeszcze dzisiejszy dzień i chyba do apteki po jakieś specyfiki skoczę, bo pęknę chyba. Najlepsze jest to, że zrobiliśmy kiedyś z moim Kochanusiem stronkę na ten temat, a ja, zamiast stosować te wszystkie mądrości, zrobiłam wczoraj na kolację duszone grzyby. No mądrzejsza, niestety nie jestem. Bebzunek mam już jak piłka, ale czuję się ciężka jak młot kowalski, ehhhh:( 

Nadzieją na lepsze jutro napawa mnie jednak to, że od jutra przechodzę na dietę, która pomogła mojej fryzjerce zrzucić parę zbędnych kilogramów i wspomóc przemianę materii, zatem pewnie i mi pomoże. Z cała pewnością ja i mój brzuch będziemy się chwalić swoimi dokonaniami (mam nadzieję), gdyż istnieje obawa, że zeszłoroczne bikini pęknie na mnie, gdy będę biegła latem w stronę wody. Z racji tego, że taka perspektywa mnie nie zachwyca, postanowiłam zacisnąć pasa. Przywiozę sobie do pracy parowar i będę wcinała zdrowe i ciepłe warzywka.

poniedziałek, 4 maja 2009

Byk Fernando Tramtadrata, czyli puchlizna wcale nie głodowa

No i siedzi we mnie w samiuśkim środeczku jakieś coś i za nic nie chce wyjść, dziadyga. Albo mi majowe grillowanie zaszkodziło, albo nagle jelita mi się postarzały, kto je tam wie? W każdym razie mój szanowny brzuszek rozdął się do rozmiarów niemałej piłeczki, napięty jest, pobolewa i skutecznie psuje mi humor. Ale z racji tego, że jestem osobą niezwykle wręcz czarowną, staram się nie zdręczać otoczenia (czytaj - Mężiego) i siedzę cicho wcinając suszone śliweczki zapijając już drugą butelką wody mineralnej.

Przyznaję, owszem zjadłam co nieco w ten długi majowy weekend, ale no na pewno nie tyle, żeby brzusznie spuchnąć! W piątek moja przyjaciółka urządziła urodziny i tu rzeczywiście nie odmówiłam sobie przyjemności spałaszowania trzech przecudnej urody i smaku gołąbków. Uznajmy je jednak za danie "małoniezdrowe", dobrze? Wszak kapusta - same witaminki (cóż, że gotowana;)), kasza - polecana przez dietetyków, no mięsko może... Ale ja, jako młoda kobieta w wieku produkcyjnym powinnam przecież spożywać białko! Zatem wyrok - piątkowo niewinnam.

W sobotę - kiełbaski 3/4, kanapka zjedzona z nudów i ziemniaczki z masełkiem - tu już widzę pierwsze grzechy. Poprawiłam je jednak późnym wieczorem wybierając się z Husbim na kolejnego grilla w męskim towarzystwie, gdzie stanowiłam jedyny urodziwy dodatek. Tu już był i kurczaczek, aczkolwiek piersinka jedynie, więc nieszkodliwa, zagryziona jednak sałatką z majonezem oraz białą bułą stała się bombą zapychającą. A że ciemno już było, to poprawiłam sobie kiełbaską przepachnącą, ochchch, aż zaśliniłam laptopcia;)

No dobra, to już wiem, co mi dolega, bo mimo tego, iż w niedzielę grzeczna byłam i kiełbas nie spożywałam, to mięsko grillowane spożywałam, a jakże. No to mój brzuszny la bombizm ma prawo istnienia. Ehhh, Tatko zawsze powtarza, że za głupotę trzeba płacić. Tylko dlaczego on zawsze musi mieć rację???

środa, 29 kwietnia 2009

Złość wielka i wszechogarniająca

Noszszszsz, zaraz zjem myszkę:/ Wrrrr, siedziałam, pisałam, tworzyłam te moje precle zasrane, a teraz wchodzę na swojego wordpressa i co widzę? Że wszystkie zniknęły! No kurzawa la macia:( 

Nie jestem informatykiem, tylko babą, co pisać umie i lubi nawet, no więc pewnie sama coś spindałam. Diabli wiedzą, co i jak, w każdym razie moje praca poszła się w krzakach z kimś tarmosić. 

Oj, jak to wkurza straszliwie, nawet nie wiedziałam, że mnie tak może krew zalać. Ale fakt, jest w tym coś, że jak człowiek z siebie wyleje żale, to mu lepiej. Może Mężi poradzi coś na to, może odzyska? A jak nie, to trudno, napisze nowe. 

(10 minut później)

No ok, znalazł i nawet okazało się, że to nie ja spartoliłam:)))) Coś się sfajdało w bazie danych. Mam boskiego, kochaniuśkiego i przemądrego Guru Geniusza!!! No wszak nie na ceneo go szukałam, tylko w innych okolicznościach;)

A swoją drogą, to już się stęskniłam, chociaż dopiero wczoraj wyjechałam z domu do Rodziczków. Jednak na miłość nie ma lekarstwa i jest ona ponoć gorsza od.. no powiedzmy przemarszu wojsk;) Mam straszną chęć wyjechać gdzieś na parę dni tylko we dwoje, popływać, poopalać się i zapomnieć o bożym świecie. No ale to chyba jeszcze z 4-5 miesięcy, chlippp chlipp... Z drugiej strony to co ja wymyślam za głupoty? Mam fajne życie, fajną pracę, sama fajna jestem;) Żyć, nie umierać!

czwartek, 23 kwietnia 2009

kac zakręcony niesłychanie

Hmm, kadarka nie pomaga na huśtawki nastrojów, wpływa natomiast na huśtawki cielesne, związane z utrzymaniem równowagi;) Odrobinę kręci mi się w głowie po wczorajszych "rozważaniach" z G. - to chyba taki dziwny rodzaj kaca.

Przewałkowałyśmy nasze życie w różnych aspektach dość dokładnie, wnioski wyszły nam następujące:

1. Jesteśmy piękne

2. Inteligentne

3. Robimy w życiu to, co lubimy, do czego dążyłyśmy, czy coś w tym rodzaju;)

4. Mamy super facetów i nasze związki są bardzo udane

5. Same sobie wymyślamy problemy i nie umiemy sobie z nimi poradzić

W związku z tym ostatnim - pokażcie mi kogoś, któ umie sobie poradzić z czymś wymyślonym! No geniusz by sobie nie dał rady, a co dopiero delikatna i krucha antylopka, jak ja.

Niewiele brakowało, a antylopkę by Mąż wczoraj w dupiszona kopnął, kiedy ubimbana w trąbkę usiłowałam mu wpierać róznorakie bzdury, smyrać go, choć nie chciał i zaglądać mu w chore anginowo gardło, choć zdecydowanie się wzbraniał. Dobrze, że on z tych wytrzymałych jest i dość uprzejmie mnie potraktował. Dzięki Ci, Panie za dar w postaci takiego Husbiszonka:)))

środa, 22 kwietnia 2009

wino, burza i depresja

Czy w pogodzie zepsuły się jakieś zawory, czy w mojej głowie siedzi jakiś bezczelny krasnolud i bawi się moimi nastrojami? Albo jedno z dwojga, albo to już stan maniakalno-depresyjny w pełnej krasie. Potrafię się ostatnio obudzić z powodu niewyjaśnionych lęków w środku nocy lub też zastygnąć w rozanielonym uśmiechu ns środku ulicy i nie jestem w stanie dostrzec, kiedy jeden z takich stanów nadchodzi. Dzisiaj mogę swoje huśtawki zwalić na pogodę, bo burza i słonko zmagają się dziś niemiłosiernie, ale na co dzień?

Ostatnio obserwuję u Męża zaniepokojenie moimi humorami, bo rzeczywiście - najpierw śmieję się z nim do rozpuku, by po chwili siedzenia w samotności przy komputerze popaść w głeboki smutek. Diabli nadali! W ciąży nie jestem, do menopauzy troszkę mi braku, więc co do licha ze mną jest? Rozmawiałam dziś z przyjaciółką - ona twierdzi, że  w sumie odkąd przyszła wiosna, ją nękają podobne problemy. Ale cóż to za pocieszenie? Że komuś też jest źle? Może tyle tylko, że to raczej nie problem wymagający pomocy psychiatry... 

Czekolada nie pomaga, tylko się w biodrach rozrastam, wyszło mi, że jedynym remedium będzie Kadarka w dobrym towarzystwie. Jutro się okaże, czy będzie tylko kac, czy może kac i uśmiech.

wtorek, 21 kwietnia 2009

obszar skażony

Siedzimy z Moim Anginkiem w domu - fakt, że możemy pracować i w domu i w biurze daje nam duży komfort. Mężi jednak nie jest tym faktem tak zachwycony, jak ja. Jego boli gardło, nie może przełykać i generalnie źle się czuje, a ja... Ja tam się trońkę cieszę z tego, że możemy pobyć sobie razem w domku i że Husbi jest przytularskodostępny cała dobę:)

No zawsze byłam egoistyczna i to się chyba nigdy nie zmieni. No bo jak tu nie wykorzystać Husbiszonka, gdy tak sobie leży w łóżeczku, jak nie pogłaskać i nie powtulać się mu w ramiona, no jak? Ale żeby nie wyszło, że jestem taka straszliwie niedobra, to muszę przyznać, że dbam o Niego, jak tylko mogę-i do apteki latam i jajeczniczkę na jajusiach robię i o lekach przypominam i takie tam inne dzyndzele. 

Rozśmieszył mnie Husbi wczoraj do łez, bo on też o mnie dba:) Uznał, że woda gazowana na pewno szkodzi na gardełko, postanowił zatem napić się tej, którą ja lubię, czyli takiej naturalnej. Przyniósł sobie do pokoju butelkę, szklaneczkę, nalał sobie do pełna, poczym wziął spory łyk... prosto z butelki :))) Jaka zabawna była jego mina po tym, jak się zorientował, że załadował pułk anginowego wojska do świeżo otwartej butelki, wiem tylko ja. Hihi, nawet teraz się śmieję, jak sobie przypomnę. Uznał jednak, że musi zadbać o moje bezpieczeństwo i opisał etykietę markerem słowem "skażone" i dorysował czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. I jak tu nie Kochać?

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

anginy nasze codzienne

A zapowiadał się całkiem miły weekend - co prawda z "fajerwerkami" w postaci dwóch małych Psotniczek, ale za to rodzinny. Nastąpiła jednak katastrofa, bo mi Mężiego zdjęła angina:(

Maluchy co prawda spały u nas jedną noc, ale z samego rana okazało się, że Husbi ma 39,5 stopnia gorączki i to położyło kres oczekiwaniom nas wszystkich - Dzieciaków na dobrą zabawę z ciocią i wy=ujkiem, a i naszą na to, że pomożemy trochę siostrze i szwagrowi. Ja się bardzo zaniepokoiłam, bo Kochaniutki nigdy nie miewał tak wysokich temperatur i zwyczajnie się o niego bałam. 

Na szczęście po telefonie do Taty i mojego kolegi - obaj są lekarzami - troszkę się uspokoiłam, wyszło, że to początek anginy, a ja mam w apteczce leki, które jakimś dziwnym sposobem się w niej ostały. Po zaaplikowaniu antybiotyków i porządnej ilości pyralginy, okładach na czoło i moich słodkich uśmiechach, sytuacja się troszkę poprawiła:)

W niedzielę było już lepiej, tylko na gardle urocze wykwity i ostra głupawka Husbiego świadczyły i jego kiepskim stanie. Dzis już spadek radosnego nastroju, gardło go boli niemiłosiernie, choć leków nakupiłam, jak głupi piwa. Do pracy nie puszczę go, choćby sie wyrywał, nie dam mu się rozłożyć już całkiem, o nie! Może sobie leżeć z laptopem, pozycjonować stronki czy co tam, ale nosa z łóżka nie wyściubi:)))

piątek, 17 kwietnia 2009

czy dziś jest piątek?

Pod takim hasłem zaczyna się ostatnio każdy mój dzień. "Czy dziś jest piątek?" - radosna nadzieja na to, że już może zaraz, za chwilkę będzie weekend. Najlepsze jest to, że właśnie dziś jest piątek, a mnie to jakoś wcale nie cieszy. 

Spędzamy najbliższe trzy dni z moimi siostrzenicami, które z racji swego młodego wielku (4 i 6 lat) sprawiają nam nieco trudnośi;) My z Husbiszonkiem jeszcze nie mamy dzieci i bardzo nas to cieszy, chyba  z racji "egoistycznej postawy wobec świata", jak mawia mój Tatko. Mnie się zdaje, że dzieci należy mieć wtedy, kiedy się ich zapragnie, a n ie wówczas, gdy chcą tego wszyscy inni.

No choćby taki dzień, jak dzisiaj, kiedy nie mam ochoty kompletnie na nic, czuję się fatalnie, jestem śpiąca i słaba i napradę ostatnią rzeczą, o jakiej  marzę byłaby opieka nad własnym potomstwem. Basia i Ewcia przyjdą do nas na wieczorynkę, zjemy razem kolację, poczytamy im książeczki i mam nadzieję, że pójdą spać. Z tego, co obserwuję u siebie cały dzisiejszy dzień, to i ja położe się z nimi. Słaniam się na nogach, nie moge zebrać myśli, ehh, starość nie radość;) Nawet laptopa nie chciało mi się dziś uruchomić.

Dobrze, że Mężi zaraz wraca, to na pewno mi się nastrój podniesie:)))

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Agent ubezpieczeniowy Szczecin

No i stało się to, co się stać musiało. Od dawna ględziłam Husbiemu o tym, że pora się ubezpieczyć, bo nigdy nie wiadomo, co nas może spotkać, jednak on uparcie się ze mnie naśmiewał. Wstukiwałam w wyszukiwarkach różne frazy – ubezpieczenia Szczecin, złamania, ochrona, ale nic to nie dawało.

Szczerze mówiąc, to uznałam, że to jego sprawa, bo ja o swoje ubezpieczenie zadbałam wiele lat przed poznaniem go. A skoro on na swoją odpowiedzialność postanowił zrobić po swojemu, to więcej sie nie wtrącałam. Aż sama siebie tym zadziwiłam, bom z natury natrętna;)

Argumentacja, jakiej używał była dla mnie delikatnie mówiąc żadna, bo twierdzenie, że jest młodym facetem, który nigdy nie chorował, to banał bez poparcia. Zawsze przecież można zostać potrąconym przez samochód, zachorować na chorobę zakaźną, zostać brutalnie zgwałconym przez fankę, bądź ukąszonym w namiętnym szale przez własną żonę. No alęęęęęę - jak mawia nasz kolega - la luz, Mężiego broszka;)

Pewnego pięknego letniego dnia, niedługo przed ślubem naszych przyjaciół pojechaliśmy do moich Rodziczków. Tam poodpoczywaliśmy, pojeździliśmy na rowerach wodnych, a po południu kolega zaproponował Hubiemu mecz piłkarski. Kochanie moje zgodziło się ochoczo i to zadecydowało o zmianie jego światopoglądu. Nie, żeby nagle w czasie akcji podbramkowej miał widzenie, nie, nie. Podczas gryna boisku złamał rękę. Kiedy rozmawialiśmy o tym po paru tygodniach, stwierdził, że już rozumie, co miałam na myśli. No ba!

Faceci to mają chyba takiego dzyndzela w głowie, który odblokowuje się w sytuacjach skrajnych - muszą mieć wypadek, przejść na druga stronę tęczy, czy jakoś tak, żeby pojąć jedną ważną rzecz - ŻE ŻONA MA ZAWSZE RACJĘ.

I ubezpieczył się w końcu. Trzeba było widzieć minę agenta powstrzymującego się od uśmieszku, gdy Husbi ręką w gipsie podpisywał papiery;)