poniedziałek, 20 kwietnia 2009

anginy nasze codzienne

A zapowiadał się całkiem miły weekend - co prawda z "fajerwerkami" w postaci dwóch małych Psotniczek, ale za to rodzinny. Nastąpiła jednak katastrofa, bo mi Mężiego zdjęła angina:(

Maluchy co prawda spały u nas jedną noc, ale z samego rana okazało się, że Husbi ma 39,5 stopnia gorączki i to położyło kres oczekiwaniom nas wszystkich - Dzieciaków na dobrą zabawę z ciocią i wy=ujkiem, a i naszą na to, że pomożemy trochę siostrze i szwagrowi. Ja się bardzo zaniepokoiłam, bo Kochaniutki nigdy nie miewał tak wysokich temperatur i zwyczajnie się o niego bałam. 

Na szczęście po telefonie do Taty i mojego kolegi - obaj są lekarzami - troszkę się uspokoiłam, wyszło, że to początek anginy, a ja mam w apteczce leki, które jakimś dziwnym sposobem się w niej ostały. Po zaaplikowaniu antybiotyków i porządnej ilości pyralginy, okładach na czoło i moich słodkich uśmiechach, sytuacja się troszkę poprawiła:)

W niedzielę było już lepiej, tylko na gardle urocze wykwity i ostra głupawka Husbiego świadczyły i jego kiepskim stanie. Dzis już spadek radosnego nastroju, gardło go boli niemiłosiernie, choć leków nakupiłam, jak głupi piwa. Do pracy nie puszczę go, choćby sie wyrywał, nie dam mu się rozłożyć już całkiem, o nie! Może sobie leżeć z laptopem, pozycjonować stronki czy co tam, ale nosa z łóżka nie wyściubi:)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz