środa, 29 kwietnia 2009

Złość wielka i wszechogarniająca

Noszszszsz, zaraz zjem myszkę:/ Wrrrr, siedziałam, pisałam, tworzyłam te moje precle zasrane, a teraz wchodzę na swojego wordpressa i co widzę? Że wszystkie zniknęły! No kurzawa la macia:( 

Nie jestem informatykiem, tylko babą, co pisać umie i lubi nawet, no więc pewnie sama coś spindałam. Diabli wiedzą, co i jak, w każdym razie moje praca poszła się w krzakach z kimś tarmosić. 

Oj, jak to wkurza straszliwie, nawet nie wiedziałam, że mnie tak może krew zalać. Ale fakt, jest w tym coś, że jak człowiek z siebie wyleje żale, to mu lepiej. Może Mężi poradzi coś na to, może odzyska? A jak nie, to trudno, napisze nowe. 

(10 minut później)

No ok, znalazł i nawet okazało się, że to nie ja spartoliłam:)))) Coś się sfajdało w bazie danych. Mam boskiego, kochaniuśkiego i przemądrego Guru Geniusza!!! No wszak nie na ceneo go szukałam, tylko w innych okolicznościach;)

A swoją drogą, to już się stęskniłam, chociaż dopiero wczoraj wyjechałam z domu do Rodziczków. Jednak na miłość nie ma lekarstwa i jest ona ponoć gorsza od.. no powiedzmy przemarszu wojsk;) Mam straszną chęć wyjechać gdzieś na parę dni tylko we dwoje, popływać, poopalać się i zapomnieć o bożym świecie. No ale to chyba jeszcze z 4-5 miesięcy, chlippp chlipp... Z drugiej strony to co ja wymyślam za głupoty? Mam fajne życie, fajną pracę, sama fajna jestem;) Żyć, nie umierać!

czwartek, 23 kwietnia 2009

kac zakręcony niesłychanie

Hmm, kadarka nie pomaga na huśtawki nastrojów, wpływa natomiast na huśtawki cielesne, związane z utrzymaniem równowagi;) Odrobinę kręci mi się w głowie po wczorajszych "rozważaniach" z G. - to chyba taki dziwny rodzaj kaca.

Przewałkowałyśmy nasze życie w różnych aspektach dość dokładnie, wnioski wyszły nam następujące:

1. Jesteśmy piękne

2. Inteligentne

3. Robimy w życiu to, co lubimy, do czego dążyłyśmy, czy coś w tym rodzaju;)

4. Mamy super facetów i nasze związki są bardzo udane

5. Same sobie wymyślamy problemy i nie umiemy sobie z nimi poradzić

W związku z tym ostatnim - pokażcie mi kogoś, któ umie sobie poradzić z czymś wymyślonym! No geniusz by sobie nie dał rady, a co dopiero delikatna i krucha antylopka, jak ja.

Niewiele brakowało, a antylopkę by Mąż wczoraj w dupiszona kopnął, kiedy ubimbana w trąbkę usiłowałam mu wpierać róznorakie bzdury, smyrać go, choć nie chciał i zaglądać mu w chore anginowo gardło, choć zdecydowanie się wzbraniał. Dobrze, że on z tych wytrzymałych jest i dość uprzejmie mnie potraktował. Dzięki Ci, Panie za dar w postaci takiego Husbiszonka:)))

środa, 22 kwietnia 2009

wino, burza i depresja

Czy w pogodzie zepsuły się jakieś zawory, czy w mojej głowie siedzi jakiś bezczelny krasnolud i bawi się moimi nastrojami? Albo jedno z dwojga, albo to już stan maniakalno-depresyjny w pełnej krasie. Potrafię się ostatnio obudzić z powodu niewyjaśnionych lęków w środku nocy lub też zastygnąć w rozanielonym uśmiechu ns środku ulicy i nie jestem w stanie dostrzec, kiedy jeden z takich stanów nadchodzi. Dzisiaj mogę swoje huśtawki zwalić na pogodę, bo burza i słonko zmagają się dziś niemiłosiernie, ale na co dzień?

Ostatnio obserwuję u Męża zaniepokojenie moimi humorami, bo rzeczywiście - najpierw śmieję się z nim do rozpuku, by po chwili siedzenia w samotności przy komputerze popaść w głeboki smutek. Diabli nadali! W ciąży nie jestem, do menopauzy troszkę mi braku, więc co do licha ze mną jest? Rozmawiałam dziś z przyjaciółką - ona twierdzi, że  w sumie odkąd przyszła wiosna, ją nękają podobne problemy. Ale cóż to za pocieszenie? Że komuś też jest źle? Może tyle tylko, że to raczej nie problem wymagający pomocy psychiatry... 

Czekolada nie pomaga, tylko się w biodrach rozrastam, wyszło mi, że jedynym remedium będzie Kadarka w dobrym towarzystwie. Jutro się okaże, czy będzie tylko kac, czy może kac i uśmiech.

wtorek, 21 kwietnia 2009

obszar skażony

Siedzimy z Moim Anginkiem w domu - fakt, że możemy pracować i w domu i w biurze daje nam duży komfort. Mężi jednak nie jest tym faktem tak zachwycony, jak ja. Jego boli gardło, nie może przełykać i generalnie źle się czuje, a ja... Ja tam się trońkę cieszę z tego, że możemy pobyć sobie razem w domku i że Husbi jest przytularskodostępny cała dobę:)

No zawsze byłam egoistyczna i to się chyba nigdy nie zmieni. No bo jak tu nie wykorzystać Husbiszonka, gdy tak sobie leży w łóżeczku, jak nie pogłaskać i nie powtulać się mu w ramiona, no jak? Ale żeby nie wyszło, że jestem taka straszliwie niedobra, to muszę przyznać, że dbam o Niego, jak tylko mogę-i do apteki latam i jajeczniczkę na jajusiach robię i o lekach przypominam i takie tam inne dzyndzele. 

Rozśmieszył mnie Husbi wczoraj do łez, bo on też o mnie dba:) Uznał, że woda gazowana na pewno szkodzi na gardełko, postanowił zatem napić się tej, którą ja lubię, czyli takiej naturalnej. Przyniósł sobie do pokoju butelkę, szklaneczkę, nalał sobie do pełna, poczym wziął spory łyk... prosto z butelki :))) Jaka zabawna była jego mina po tym, jak się zorientował, że załadował pułk anginowego wojska do świeżo otwartej butelki, wiem tylko ja. Hihi, nawet teraz się śmieję, jak sobie przypomnę. Uznał jednak, że musi zadbać o moje bezpieczeństwo i opisał etykietę markerem słowem "skażone" i dorysował czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. I jak tu nie Kochać?

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

anginy nasze codzienne

A zapowiadał się całkiem miły weekend - co prawda z "fajerwerkami" w postaci dwóch małych Psotniczek, ale za to rodzinny. Nastąpiła jednak katastrofa, bo mi Mężiego zdjęła angina:(

Maluchy co prawda spały u nas jedną noc, ale z samego rana okazało się, że Husbi ma 39,5 stopnia gorączki i to położyło kres oczekiwaniom nas wszystkich - Dzieciaków na dobrą zabawę z ciocią i wy=ujkiem, a i naszą na to, że pomożemy trochę siostrze i szwagrowi. Ja się bardzo zaniepokoiłam, bo Kochaniutki nigdy nie miewał tak wysokich temperatur i zwyczajnie się o niego bałam. 

Na szczęście po telefonie do Taty i mojego kolegi - obaj są lekarzami - troszkę się uspokoiłam, wyszło, że to początek anginy, a ja mam w apteczce leki, które jakimś dziwnym sposobem się w niej ostały. Po zaaplikowaniu antybiotyków i porządnej ilości pyralginy, okładach na czoło i moich słodkich uśmiechach, sytuacja się troszkę poprawiła:)

W niedzielę było już lepiej, tylko na gardle urocze wykwity i ostra głupawka Husbiego świadczyły i jego kiepskim stanie. Dzis już spadek radosnego nastroju, gardło go boli niemiłosiernie, choć leków nakupiłam, jak głupi piwa. Do pracy nie puszczę go, choćby sie wyrywał, nie dam mu się rozłożyć już całkiem, o nie! Może sobie leżeć z laptopem, pozycjonować stronki czy co tam, ale nosa z łóżka nie wyściubi:)))

piątek, 17 kwietnia 2009

czy dziś jest piątek?

Pod takim hasłem zaczyna się ostatnio każdy mój dzień. "Czy dziś jest piątek?" - radosna nadzieja na to, że już może zaraz, za chwilkę będzie weekend. Najlepsze jest to, że właśnie dziś jest piątek, a mnie to jakoś wcale nie cieszy. 

Spędzamy najbliższe trzy dni z moimi siostrzenicami, które z racji swego młodego wielku (4 i 6 lat) sprawiają nam nieco trudnośi;) My z Husbiszonkiem jeszcze nie mamy dzieci i bardzo nas to cieszy, chyba  z racji "egoistycznej postawy wobec świata", jak mawia mój Tatko. Mnie się zdaje, że dzieci należy mieć wtedy, kiedy się ich zapragnie, a n ie wówczas, gdy chcą tego wszyscy inni.

No choćby taki dzień, jak dzisiaj, kiedy nie mam ochoty kompletnie na nic, czuję się fatalnie, jestem śpiąca i słaba i napradę ostatnią rzeczą, o jakiej  marzę byłaby opieka nad własnym potomstwem. Basia i Ewcia przyjdą do nas na wieczorynkę, zjemy razem kolację, poczytamy im książeczki i mam nadzieję, że pójdą spać. Z tego, co obserwuję u siebie cały dzisiejszy dzień, to i ja położe się z nimi. Słaniam się na nogach, nie moge zebrać myśli, ehh, starość nie radość;) Nawet laptopa nie chciało mi się dziś uruchomić.

Dobrze, że Mężi zaraz wraca, to na pewno mi się nastrój podniesie:)))

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Agent ubezpieczeniowy Szczecin

No i stało się to, co się stać musiało. Od dawna ględziłam Husbiemu o tym, że pora się ubezpieczyć, bo nigdy nie wiadomo, co nas może spotkać, jednak on uparcie się ze mnie naśmiewał. Wstukiwałam w wyszukiwarkach różne frazy – ubezpieczenia Szczecin, złamania, ochrona, ale nic to nie dawało.

Szczerze mówiąc, to uznałam, że to jego sprawa, bo ja o swoje ubezpieczenie zadbałam wiele lat przed poznaniem go. A skoro on na swoją odpowiedzialność postanowił zrobić po swojemu, to więcej sie nie wtrącałam. Aż sama siebie tym zadziwiłam, bom z natury natrętna;)

Argumentacja, jakiej używał była dla mnie delikatnie mówiąc żadna, bo twierdzenie, że jest młodym facetem, który nigdy nie chorował, to banał bez poparcia. Zawsze przecież można zostać potrąconym przez samochód, zachorować na chorobę zakaźną, zostać brutalnie zgwałconym przez fankę, bądź ukąszonym w namiętnym szale przez własną żonę. No alęęęęęę - jak mawia nasz kolega - la luz, Mężiego broszka;)

Pewnego pięknego letniego dnia, niedługo przed ślubem naszych przyjaciół pojechaliśmy do moich Rodziczków. Tam poodpoczywaliśmy, pojeździliśmy na rowerach wodnych, a po południu kolega zaproponował Hubiemu mecz piłkarski. Kochanie moje zgodziło się ochoczo i to zadecydowało o zmianie jego światopoglądu. Nie, żeby nagle w czasie akcji podbramkowej miał widzenie, nie, nie. Podczas gryna boisku złamał rękę. Kiedy rozmawialiśmy o tym po paru tygodniach, stwierdził, że już rozumie, co miałam na myśli. No ba!

Faceci to mają chyba takiego dzyndzela w głowie, który odblokowuje się w sytuacjach skrajnych - muszą mieć wypadek, przejść na druga stronę tęczy, czy jakoś tak, żeby pojąć jedną ważną rzecz - ŻE ŻONA MA ZAWSZE RACJĘ.

I ubezpieczył się w końcu. Trzeba było widzieć minę agenta powstrzymującego się od uśmieszku, gdy Husbi ręką w gipsie podpisywał papiery;)